7/15/2012

Książka :)

Czy ktoś z Was czytał kiedyś "Wymarzony rejs"? Jeśli nie to bardzo polecam. A jeśli nie macie ochoty lub pieniędzy kupować to będę dodawać po jednym rozdziale:) Trochę to dziwne, że czytam książki na wakacjach, ale te mnie bardzo wciągnęły.

Linda Joy Singleton

Wymarzony rejs

Rozdział 1 

 Aż podskoczyłam, gdy głośne wycie syreny pokładowej rozdarło ciszę mojej
maleńkiej kajuty.
- Rany, co się dzieje!? - zawołałam potykając się o otwartą, nie rozpakowaną jeszcze
walizkę.
Rozległo się pukanie do drzwi i tato wsunął głowę do środka.
- Cassidy, łap kamizelkę ratunkową. Zaraz będzie próbny alarm.
- Już? Przecież niedawno odbiliśmy - narzekałam.
Tato wszedł do kajuty.
- Kochanie, rejs statkiem wycieczkowym na Karaiby nie składa się z samych zabaw i
przyjemności. - Mówiąc to podszedł do jednej z wyściełanych ław i uniósłszy wieko wyjął ze
środka pomarańczową pękatą kamizelkę ratunkową. Taką samą miał już na sobie. Był
przystojnym mężczyzną, ale wyglądał w niej wyjątkowo zabawnie. Pomyślałam, że ja pewnie
będę wyglądała w tym jeszcze gorzej.
Cóż za fatalny początek mojej wymarzonej podróży! Pierwszy raz zjawię się przed
resztą współpasażerów przypominając dynię! Miałam tylko nadzieję, że na statku wszyscy
będą przypominać wielkie dynie i że zniknę w tłumie.
- Głupio wyglądam, prawda? - zapytałam z niepokojem, gdy założyłam kapok.
Tato pogładził mnie po policzku i uśmiechnął się.
- Moja królewna zawsze wygląda pięknie.
- Och, tato! - jęknęłam udając, że jestem zirytowana. Naprawdę wcale się nie
złościłam. Wiedziałam, że nie jestem piękna, ale której szesnastolatce komplementy nie
sprawiają przyjemności, nawet jeśli prawi je tylko ojciec?
Syrena znów zawyła przypominając pasażerom, by zgromadzili się na wyznaczonych
z góry miejscach. Nim wyszłam na korytarz, jednym spojrzeniem obrzuciłam małą przytulną
kabinę, która przez cały tydzień miała należeć tylko do mnie. Mój ojciec ma małą drukarnię w
naszej rodzinnej miejscowości i choć nie jest bogaty, udało mu się zaoszczędzić na ten
wspaniały rejs po Karaibach. Zapłacił nawet dodatkowo, żebyśmy dostali ładne kajuty. Nadal
w głębi ducha sądziłam, że ta wyprawa to piękny sen!
- Tędy, córeczko - powiedział tato biorąc mnie za rękę i poprowadził zatłoczonym
korytarzem w stronę schodów. Posuwaliśmy się Wolno, bp inni pasażerowie, również w
pomarańczowych kamizelkach, szli w tym samym kierunku.
- Trudno się ruszać w tym kaftanie bezpieczeństwa - mruczałam pod nosem, idąc za
tatą po wąskich schodach. - Założę się, że gdyby statek rzeczywiście tonął, już by było po
nas!
- Rozchmurz się, kochanie. Te ćwiczenia odbędą się tylko raz w trakcie całego rejsu.
Znaleźliśmy wyznaczone dla nas miejsce zbiórki i łódź ratunkową, a potem poszliśmy
za tłumem do baru, gdzie podawano głównie najróżniejsze wina. Była to duża sala, w niej
eleganckie meble, pozłacane krzesła ze szkarłatnymi obiciami i wygodne loże na półkolistym
podwyższeniu. Gdy wchodziliśmy, obrzuciłam gorączkowym spojrzeniem morze twarzy
myśląc tylko o jednym: jak znaleźć chłopca z moich marzeń? Zaczytywałam się w
powieściach opisujących wielką miłość na pokładzie statku i w głębi serca miałam nadzieję,
że przeżyję coś takiego w trakcie tego rejsu. Z całej duszy chciałam się zakochać, zakochać
na poważnie, ale jak dotąd nie udało mi się to.
Uważałam, że winę za moje mizerne życie uczuciowe ponosi Turtle Creek w
Kalifornii. Gdy spojrzeć na mapę stanu, widać tylko małą kropkę - to właśnie moja rodzinna
mieścina. Jeszcze się człowiek nie obejrzy, a już przemknie przez centrum, które niewiele
różni się od przedmieścia! Postanowiłam, że jeśli w trakcie rejsu ktoś będzie mnie pytał, skąd
jestem, odpowiem tylko: z Kalifornii. Zauważyłam, że ludzie mają dziwaczne pojęcie o
naszym stanie. Zakładają, że wszyscy mieszkają w Hollywood i są na ty z gwiazdami
filmowymi, ale Turtle Creek znajduje się dosłownie na przeciwległym krańcu Kalifornii -
sześćset mil na północ, niemal na granicy z Oregonem.
A co gorsza w Turtle Creek nie było ani jednego przystojnego chłopaka. Większość
moich kolegów ze szkoły mieszkała na farmach. Słoma wyłaziła im z butów i wionęło od
nich jak ze stajni. Zupełnie nie w moim typie! A ponieważ moje nazwisko zaczynało się na C,
od pierwszej klasy siedziałam z tym samym wkurzającym chłopakiem. Josh Cortez uczepił
się mnie jak rzep i nade wszystko uwielbiał grać mi na nerwach. Na przykład przez te
wszystkie lata, kiedy miałam wątpliwą przyjemność przebywania w jego towarzystwie, Josh
ani razu nie zwrócił się do mnie po imieniu. Kiedy mnie spotykał, zawsze wołał: „Hej!
Cooper - Scooper!” Aż dziwne, że go do tej pory nie zamordowałam.
Ale to wszystko należy do przeszłości - powiedziałam sobie z zadowoleniem. Koniec
z Turtle Creek i Joshem Cortezem. Żegnaj, zabita dechami mieścino i niech żyje miłość!
- Znów śnisz na jawie, Cassidy? - zapytał tato trącając mnie łokciem w bok okryty
pomarańczową kamizelką.
- Co? - Zamrugałam. - Śnić na jawie? Ja? Nigdy!
- dodałam z uśmiechem.
- Wmawiaj to komuś, kto ci nie zmieniał pieluch - kpił sobie dalej. - Na pierwszy rzut
oka poznaję to rozmarzone spojrzenie.
Wiadomo, ojciec! - pomyślałam z czułym rozdrażnieniem. Nie można się z nim
nigdzie pokazać, bo od razu człowieka publicznie zawstydzi, przypominając okropieństwa w
rodzaju zmieniania pieluch albo pokazując zdjęcie gołego niemowlaka - ten niemowlak to,
oczywiście ty. Co by mój wymarzony chłopak sobie pomyślał, gdyby tato wypalił coś takiego
przy nim? Zdaje się, że jak najszybciej będę musiała odbyć z ojcem poważną rozmowę pod
hasłem: „Tematy zabronione w trakcie rejsu”.
Na koniec wysłuchaliśmy pouczeń na temat zachowania się w razie
niebezpieczeństwa, puszczonych przez głośniki w kilku językach.
- Nie było tak źle, co? - spytał ojciec, gdy szliśmy do wyjścia.
- Do wytrzymania - przyznałam. - Ale w ciągu najbliższego tygodnia grozi mi tylko
spalenie na słońcu, a na to niebezpieczeństwo jestem akurat doskonale przygotowana.
Kupiłam tyle kremu ochronnego, że wystarczyłoby dla wszystkich pasażerów statku. Nadal
uważam za złośliwość losu to, że odziedziczyłam po mamie jasną karnację i piegi.
Po twarzy ojca przemknął cień i natychmiast pożałowałam swoich słów. Cztery lata
temu rodzice razem chcieli wybrać się na taki rejs po Morzu Karaibskim, ale mama
zachorowała na raka i po sześciu miesiącach umarła. Jak mogliśmy pomagaliśmy sobie z tatą
w tym okropnym okresie i stopniowo odbudowaliśmy normalne życie.
Ponad rok temu tato zaczął się spotykać z Cecily Wiltshire, wdową z trójką małych
dzieci. Była zupełne inna niż mama i wcale jej nie lubiłam. Trochę się obawiałam, że tato się
z nią ożeni wyłącznie ze strachu przed samotnością. Jednak zerwali ze sobą i tato zaczął
mówić o rejsie po Karaibach. Miała to być przyjemność dla nas obojga i chciałam, żeby on
też się dobrze bawił. Teraz więc postanowiłam trzymać język za zębami i starać się nie
wspominać o niczym, co by go mogło zasmucić.
Wróciliśmy do kabin i kiedy już szybko zdjęłam niewygodną kamizelkę ratunkową i
schowałam ją na miejsce, dokończyłam rozpakowywanie rzeczy. Potem przebrałam się w
różowy komplet: luźną bluzkę, która wirowała przy każdym ruchu, i szorty podkreślające
moje długie nogi. W ciągu ostatniego roku dużo urosłam, ale na szczęście nabrałam też
kształtów. Nie byłam już chuda jak słup telegraficzny. Prawdę mówiąc zaokrągliłam się we
właściwych miejscach i mogłam kupić pierwsze w życiu bikini specjalnie na ten rejs.
Potem spędziłam przynajmniej dwadzieścia minut przed lustrem zmieniając fryzury i
poprawiając makijaż. Chociaż w czasie instruktażu nie spostrzegłam mojego wyśnionego
chłopca, to nie znaczy, że nie ma go na statku, a przecież kiedy go spotkam, muszę wyglądać
wspaniale. Próbowałam zapleść włosy we francuski warkocz, co jak zwykle skończyło się
niepowodzeniem, więc w końcu się poddałam i związałam je w koński ogon. Gdy pokrywałam
tonikiem ochronnym każdy kawałek odsłoniętej, jasnej skóry mocno usianej
piegami, zastanawiałam się, czy kupić krem samoopalający i z jego pomocą przetrzymać do
chwili, gdy się rzeczywiście opalę.
Usiadłam na koi i wystukałam numer kajuty taty.
- Cześć, tato - rzuciłam, kiedy podniósł słuchawkę. - Jestem gotowa na wyprawę
odkrywczą. A ty?
- Chyba nie - odparł po chwili wahania. - Przez parę ostatnich dni pracowałem do
bardzo późna w nocy i jestem wykończony. Wolałbym się zdrzemnąć przed kolacją. Nie
pogniewasz się, jeśli z tobą nie pójdę?
- Wolałabym iść z tobą, ale rozumiem. Kto wie? Może teraz spotkam porywającego
chłopaka? - dodałam zaczepnie.
- Byle cię za daleko nie porwał - stwierdził zaniepokojony ojciec. - No to do
zobaczenia, Cassidy. Dobrej zabawy.
Kiedy odkładałam słuchawkę, moje serce aż drżało z podniecenia. W trakcie rejsu po
Karaibach będą tysiące romantycznych sytuacji. Muszę tylko znaleźć wymarzonego chłopca.
Nasz statek nazywał się „Silhouette” i był olbrzymi. Przypominał pływający pałac
albo połączenie luksusowego hotelu i klubu sportowego w uzdrowisku. Na pokładzie zwanym
Lido znajdowały się eleganckie sklepy i wytworne butiki, salon gier automatycznych, kasyno,
jeden z trzech basenów kąpielowych, parkiet do tańca, klub sportowy i liczne sale
wypoczynkowe. Ileż tu jest do obejrzenia i spróbowania! I gdzie powinnam zacząć
poszukiwanie chłopca z moich snów?
Pierwszy mężczyzna, którego zobaczyłam, miał siwe włosy i zmarszczki. Następnie
wpadłam na grupę studentów i choć nie wykluczałam płomiennego uczucia do „starszego
mężczyzny”, na większości facetów zdążyły się już uwiesić dziewczęta w bikini.
Przegrywałam z nimi w przedbiegach. Miały bujne kształty, do których mnie jeszcze daleko!
Znalazłam cichy zakątek w jednej z sal i usiadłam na wygodnej sofie, żeby przeczytać
listę rozrywek proponowanych na dzisiaj. Ponieważ rejs odbywał się na początku letnich
wakacji, proponowano mnóstwo śmiesznych zabaw: konkurs „Kto głośniej skoczy na deskę
do basenu?”, walki na poduszki, lekcje tańca. Niewiele atrakcji dla osób w wieku taty, ale to
był pierwszy dzień rejsu. Może na następny przygotują coś, co go zainteresuje i sprawi mu
przyjemność.
- O, ktoś tu siedzi? - z zamyślenia wyrwał mnie okrzyk.
Poniosłam wzrok i zobaczyłam niezwykłą dziewczynę. Była w moim wieku, miała
cudownie gładką, opaloną na brąz skórę i krótko obcięte, lśniące czarne włosy. W jednym
uchu lśniły cztery kolczyki, w drugim trzy; przy każdym ruchu dzwoniły srebrne bransoletki
na przegubie, a fiołkowy cień na powiekach pasował do fioletowego kostium jednoczęściowego
i fantazyjnie zamotanej spódnicy sarong.
- Czy mogę się przysiąść? - zapytała rzucając mi olśniewający uśmiech. Zauważyłam,
że mówi z miękkim, południowym akcentem. - A może medytujesz? Moja mama spędza
mnóstwo czasu na medytacji. Naprawdę się przejęła tymi głupstwami o New Age. Też cię to
interesuje?
- New Age? - powtórzyłam. - Astrologia, kryształy i tak dalej?
Dziewczyna usiadła obok mnie.
- Trafione. Mama kupiła całe tony kryształów. Są nawet ładne, ale ja nie wierzę w ich
magiczną siłę. O, a tak przy okazji, nazywam się Lanessa Greene, mieszkam w Kolumbii w
Południowej Karolinie. Płynę z ciotką i wujem. A ty?
- Jestem Cassidy Cooper z Tur... Pochodzę z Kalifornii - dodałam.
Czarne oczy Lanessy zalśniły.
- Kalifornia? Wspaniale! Mieszkać w takim supermiejscu! Oczywiście, te trzęsienia
ziemi to kiepska sprawa. Znasz jakieś gwiazdy? Założę się, że je ciągle spotykasz!
- Czy to twój pierwszy rejs? - zapytałam, żeby szybko zmienić temat.
- Pudło! - ze śmiechem odparła Lanessa. - Moi starzy prowadzą biuro podróży, więc
pierwszy raz popłynęłam, gdy miałam cztery latka. Ale ten rejs będzie najlepszy, bo mam
zakład do wygrania.
- Jaki zakład?
- Przyjaciółka założyła się ze mną, że nie uda mi się całować z tyloma chłopcami, ile
będzie dni rejsu. - Lanessa zachichotała.
- Żartujesz sobie! - Patrzyłam na nią zdumiona. - Siedmiu chłopców?
- Tak, dla mnie to pryszcz.
- Tylko mi nie wmawiaj, że na pierwszą randkę poszłaś w wieku czterech lat.
- Mniej więcej - odparła z uśmiechem.
Choć się tak bardzo różniłyśmy, od razu wiedziałam, że dobrałyśmy się jak w korcu
maku. Może uda mi się nawet nauczyć od niej paru sztuczek, żeby zwrócić uwagę
wymarzonego chłopca!
- Popatrzymy razem na widoki? - zaproponowała Lanessa.
- Jasne - zgodziłam się chętnie. - Może zobaczymy delfiny.
- Delfiny? Dziewczyno, bierzemy się do roboty! - skarciła mnie. - Nie o takichwidokach myślałam. Jedyne stworzenia morskie, jakie mnie interesują, są muskularne, o
nagich torsach i wyłącznie płci męskiej. Chodźmy na główny pokład zająć się obserwowaniem
facetów.
Lanessa nie musiała mnie dwa razy prosić. Wstałam i bez wahania ruszyłam za nią.
Na głównym pokładzie znalazłyśmy dwa leżaki przy basenie i szybko nauczyłam się,
jak Lanessa ocenia chłopców przyznając im punkty.
- Za chudy. Bez mięśni - oświadczyła obserwując szatyna opalającego się na skraju
basenu. Można się było tylko opalać, bo baseny na statku miały zostać napełnione morską
wodą dopiero jutro. - Ale ma niezłe nogi. Daję mu sześć.
- Och, ja bym się nie zgodziła. Coś w sobie ma. Dam mu osiem - powiedziałam.
- Dobrze, bierzemy średnią: siedem. - Lanessa wzruszyła ramionami. - A co sądzisz o
tym blondynie z tatuażem na ramieniu?
- Krzywe nogi - odpowiedziałam bez wahania. - Najwyżej pięć.
- Zgoda. - Krytycznym wzrokiem obrzuciła kolejne obiekty. Wtem zagwizdała cicho i
przeciągle. - No, nareszcie ktoś w moim typie!
Idąc za jej spojrzeniem dostrzegłam śniadego bruneta, który wyciągnął się na leżaku
po drugiej stronie basenu. Chociaż mnie się tacy nie podobali, od razu stwierdziłam, że
zasługuje na dziesiątkę.
- Nadaje się na pierwszy dzień i pierwszy pocałunek - mruczała zadowolona Lanessa.
Wstała i rozwiązała sarong. - Siedź tutaj i patrz, co się będzie działo - dodała mrugając do
mnie porozumiewawczo.
Obserwowałam z podziwem i rozbawieniem, jak Lanessa kocim krokiem okrąża
basen. Ani przez chwilę nie wątpiłam w jej możliwości. Nawet mi było trochę żal biedaka.
Nie miał pojęcia, jaka fala kobiecości za chwilę go pochłonie!
W piętnaście minut później pan Dziesiątka wcierał krem w plecy Lanessy, a mnie
zaczynało się nudzić. Poza tym robiło mi się coraz goręcej i powoli się smażyłam w
promieniach popołudniowego słońca. Ponieważ wszystko wskazywało na to, że Lanessa
będzie zajęta jeszcze przez jakiś czas, postanowiłam dalej zwiedzać „Silhouette” sama.
Za basenem mieściła się kawiarnia. Potem wykładanym dywanem korytarzem
dotarłam na tył statku. Otworzyłam drzwi i wyszłam na pokład. Był w części ocieniony i
równie zatłoczony. Grupka dzieci z wrzaskiem ganiała się wokół pustego brodzika. Słyszałam
rytmiczny stukot: ktoś grał w ping - ponga.
Oparta o poręcz upajałam się chłodnym powiewem wiatru na policzkach, wpatrując
się w turkusowy bezmierny ocean sięgający aż po horyzont. Widok zapierający dech w
piersiach!
- Piękne, prawda? - odezwał się ktoś za moimi plecami.
Oczarowana urodą widoku nie mogłam oderwać od niego oczu.
- Cudowne - potaknęłam. - Mogłabym tak stać tutaj całą wieczność.
- Ja też, ale, niestety, praca czeka.
Tym razem zwróciłam uwagę, że powiedział to męski, młody i miły głos. Odwróciłam
się i aż głos mi zamarł w gardle. Lanessa może sobie zatrzymać swojego pana Dziesiątkę. Ja
właśnie znalazłam kogoś, kto był wart jedenaście punktów!
- Cześć - wykrztusiłam z trudem i przyjrzałam się lekko spłowiałym na słońcu
kasztanowym włosom, złotej opaleniźnie i oczom tak niebieskim, że bladł przy nich ocean.
Rany! Czy ja umarłam i trafiłam do nieba? W Turtle Creek po prostu nie zdarzają się tacy
chłopcy!
Był trochę ode mnie starszy, mógł mieć nawet dwadzieścia lat, ale nie więcej. Miał na
sobie białe spodnie i białą koszulkę z krótkimi rękawami; na kieszonce była wyhaftowana
nazwa statku. Poza tym na identyfikatorze przeczytałam, że nazywa się Marcus 0'Roark i
opiekuje się grupą dziecięcą.
- Cześć - powiedział z uśmiechem, od którego zmiękły mi kolana. - Nazywam się
Marcus.
- Wiem - wypaliłam bezmyślnie. - To znaczy... Przeczytałam na identyfikatorze.
Spojrzał na plakietkę.
- Och, rzeczywiście, ciągle zapominam, że go noszę.
Zauważyłam, że mówi z angielskim akcentem.
- A ty jak się nazywasz? - zapytał patrząc mi w oczy.
Przecież znam odpowiedź na to pytanie, pomyślałam gorączkowo, ale przez chwilę
mój mózg wydawał się zupełnie pusty. Wreszcie się jakoś pozbierałam i wykrztusiłam z
trudem:
- Cassidy... Cassidy Cooper.
- Cassidy... - powtórzył w zamyśleniu Marcus. - Jakie niezwykłe i ciekawe imię dla
wyjątkowo pociągającej damy. I skąd jesteś, Cassidy?
- Z Kalifornii - odparłam bez wahania.
- Ach, dziewczyna z Kalifornii. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Powinienem się był
domyślić. Długie nogi i jasne włosy, jak z okładki pisma... - Już miał coś dodać, gdy podbiegł
do niego mały chłopczyk i chwycił go mocno za nogę.
- Marcus! - łkało dziecko. - Tommy pociągnął mnie za włosy. Specjalnie!
Marcus wzruszył ramionami i uśmiechnął się przepraszająco.
- Cóż, obowiązki wzywają. Złapię cię później, Cassidy.
Miałam szczerą ochotę, by złapał mnie tu i teraz, ale jeśli musi być później, to niech i
tak będzie. Czekałam na niego przez całe życie, więc wytrzymam jeszcze parę godzin. I gdy
dzieciak odciągał Marcusa 0'Roarka, patrzyłam na niego w zachwycie, wiedząc, że wreszcie
znalazłam swego wymarzonego chłopca.


 Jeżeli chcecie przeczytać dalszą część zajrzyjcie na mojego drugiego bloga:)

6 komentarzy:

  1. Mam do ciebie pytanie. Czy może byś chciała, ze mną prowadzić bloga o książkach dla młodzieży itp. Jak będziesz chciała, to napisz pod tym komentarzem. I tam będziesz mogła wstawiać rozdziały twojej książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z miłą chęcią. Uwielbiam czytać książki romantyczne, bo mam bujną wyobraźnię. Lubię sobie wyobrażać, że to ja przeżywam takie historie. A kiedy go założysz?

      Usuń
    2. zaraz ci podam stronę!!

      Usuń
    3. Wysłałam ci zaproszenie

      Usuń
  2. WoW napisałaś sama pierwszy rozdział.
    Fajna książka a wogle ile ma stron jak będę jechała do Krakowa 12 godzin w nocy to będę miała co czytać ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stron ma 127, ale jak się już wciągniesz to przeczytasz ją we dwie godziny.

      Usuń